Demokracja 2.0. Jak zbudować w Polsce naszą własną Skandynawię

Nina Witoszek, Bartłomiej Nowotarski

Tekst ukazał się w Gazecie Wyborczej


Rozwój wyobraźni u dzieci ceni mniej niż 20 proc. Polaków i ponad 50 proc. Skandynawów. Za to aż 25 proc. z nas dopuszcza rządy silnej ręki bez parlamentu, nawet rządy wojskowe.

Doceniamy demokrację, kiedy zaczynamy ją tracić – mawiał Churchill. Wcześniej rzadko potrafimy się cieszyć z jej potencjału rozwojowego i emancypacyjnego. Szczególnie gdy, niepewni o byt, wybieramy bezpieczeństwo i porządek kosztem wolności i praw. Zgłaszamy popyt na wodzów, dyscyplinę i rytuały, także religijne. Akceptujemy polityczne procesy, które robią z nas skwapliwych niewolników. Efektem jest modernizacyjny i kulturowy regres.

Chcemy skłonić do dyskusji na temat przebudowy konstytucyjnej demokracji w Polsce. Choć pomysł powstrzymania politycznej i kulturowej apokalipsy może brzmieć dziś utopijnie, badania pokazują, że wszystkie wielkie zmiany społeczne i ustrojowe – od zniesienia niewolnictwa do wyzwolenia kobiet – były efektem niezmordowanej pracy niewielkich grup, które nie poddawały się naciskowi Realpolitik i realizowały innowacyjne pomysły, czasem nawet obok istniejących politycznych struktur. Takie grupy istnieją w każdej kulturze, również w Polsce, trzeba je zmobilizować i połączyć inicjatywy we wspólnym projekcie (coalition of the willing).

Powstrzymać marsz ku katastrofie

Obecny krajobraz gospodarczo-polityczny pozornie nie sprzyja walce z kryzysami, gdyż występują lawinowo i obezwładniają siły sprzeciwu. Jeźdźcy Apokalipsy rozjeżdżają się po świecie: wojna w Europie, pandemia, inflacja, nadciągające braki żywności, paliw i wody. Czas kłamstw i manipulacji w polityce („postprawda”) oraz wirus populistycznego autokratyzmu, który w ciągu ostatnich 25 lat zainfekował 26 państw i nadal osłabia konstytucyjną demokrację w 71 krajach świata.

Populistyczny autokratyzm to dziś aż 35 proc. światowych reżimów; zarówno lewicowych (Wenezuela Cháveza i Maduro), jak i prawicowych (Rosja Putina, Węgry Orbána). To ustroje o władzy mocno scentralizowanej i skoncentrowanej w egzekutywie lub większości parlamentarnej. Kwestionują nadrzędność konstytucji, traktują prawo instrumentalnie, usuwają mechanizmy demokratycznej kontroli (niezależne sądy czy media). Ustroje te: 1) szczują obywateli na siebie; 2) polegają na czystej technologii władzy, zdobionej programami socjalnymi; 3) prowadzą do cywilizacyjnej zapaści społeczeństw (Rosja, Wenezuela). Ten marsz do społecznej katastrofy zaczęto już nazywać w literaturze naukowej „putinizacją”.

Obecne rządy w Polsce to także populistyczny autokratyzm, gdzie rzekomo „wola narodu” jest nadrzędna wobec rygorów konstytucji ograniczających nadużycia władzy. Rządy PiS-u mają w poważaniu nawet szlachetnie brzmiące idee wyrażone w „Manifeście populistycznym” napisanym w 1993 r. przez Richarda Parkera. Podkreśla on, że żadne rządy nie mają prawa uznawać siebie za jedynie słusznego reprezentanta społeczeństwa. Parker ostrzega, że większościowy despotyzm jednej partii może prowadzić do nowej mutacji faszyzmu. Demokracja populistyczna jest możliwa, ale tylko wtedy, gdy rządzący regularnie, w referendach, pytają społeczeństwa o istotne sprawy polityczne. Ale referenda organizowane przez populistycznych autokratów dotyczyły jedynie zmian konstytucji wzmacniających ich władzę.

Słynne słowa Kaczyńskiego „popierać i nie przeszkadzać” oznaczają, że 75 proc. wyborców, którzy nie głosowali na PiS, powinno maszerować za wodzem. Po siedmiu latach rządów już jednak wiadomo, że nie prowadzi on do żadnego modelu rozwoju. Mamy kręcić się w kółko jak pawie wokół własnego ogona. A PiS nadal będzie wzmacniał swoją władzę, kupując wyborców rozdawaniem pieniędzy.

W 2017 r. na kongresie swojej partii premier Morawiecki rzucił hasło „modernizacyjnego konserwatyzmu”, ale co miał na myśli, można się jedynie domyślać – chodzi o taki konserwatyzm, który dopuszcza modernizację tylko pod dyktando władzy. Presja modernizacyjna pochodząca od obywateli jest dlań zbędna.

Jan Paweł II w swoim dość awangardowym konserwatyzmie głosił natomiast, że to indywidualny człowiek jest „twórcą”; a zatem – dodajmy – nie da się do takiej twórczości wynająć jakiejś partii. „Modernizacyjny konserwatyzm” PiS-u polega zaś na wtłaczaniu nam obolałych mitów, bezsilnych symboli i anachronicznych obrzędów (Polska jako „przedmurze chrześcijaństwa”, „żołnierze wyklęci” itp.).

Inaczej jest w krajach skandynawskich, wszak również dbających o tradycję. Tam za tzw. zwycięską formułę uznaje się, po pierwsze, usługi publiczne na wysokim poziomie (zdrowie, edukacja, sądownictwo, administracja publiczna), po drugie, ochronę szerokiej „średniej” klasy średniej (nie tej najbogatszej), po trzecie, prężne, po partnersku traktowane społeczeństwo obywatelskie asertywnych organizacji uważnie obserwujących poczynania rządzących. Nie przypadkiem kraje Północy osiągnęły niezwykle wysoki dobrostan, mają społeczne organizacje najbardziej na świecie ufające swoim demokracjom, ale też najbardziej je krytykujące, jeśli działają źle.

My natomiast coraz bardziej uciekamy, we wszystkich powyższych standardach, od nowoczesności ku feudalnej marchii nieufnych budowniczych ruin.

Naukowcy zajmujący się społeczną ewolucją już opisali scenariusz grożącej nam społecznej tragedii. Imperia, dominia, państwa, społeczeństwa rozpadają się, jeśli rządzeni i rządzący tracą zdolność do współpracy. Społeczeństwom skłóconym i zamkniętym niezwykle trudno przystosowywać się do nowych wyzwań i globalnych zmian. Pieniądze na innowacje i inwestycje przechwytują oligarchowie i/lub rządzący, aby wygrywać wybory. Może to również czekać europejskie fundusze przeznaczone na nasz Krajowy Plan Odbudowy.

Bezcenne „wartości miękkie”

Najnowsze studia nad zrównoważonym rozwojem w demokracjach skandynawskich wykazują, że najważniejszą rolę w tworzeniu państw dobrostanu nie odgrywa norweska nafta ani szwedzka stal, lecz „soft values”, czyli wartości kulturowe. Norwegowie, Szwedzi i Finowie zapoznają się z nimi od przedszkola, poprzez uniwersytet, aż po szkoły biznesu. A są to: poszanowanie ludzkiej godności, umiejętność współpracy, praca dla dobra wspólnego, obywatelska odpowiedzialność, sprzeciw wobec społecznej niesprawiedliwości, partnerstwo płci, humanitaryzm, tj. pomaganie społeczeństwom biedniejszym, i pragmatyzm, czyli porzucamy rozwiązania, które się nie sprawdzają, inwestujemy w to, co działa.

Wartości te nie są narzucane, lecz wzmacniane w edukacji oraz w debatach politycznych, medialnych i obywatelskich. Poprzez różne formy deliberacji Skandynawowie uczą się słuchania argumentów innych ludzi w celu osiągnięcia kompromisu. W Norwegii tzw. kultura sokratejskiego dialogu umożliwiła polityczny „mezalians” w 2013 r., czyli pozwoliła proeuropejskim liberałom rządzić wspólnie z populistyczną Partią Postępu aż do 2021 r., oraz dość szybkie opanowanie pandemii. Polityka w Norwegii czy Szwecji to nie występy i decyzje premiera i ministrów, lecz łańcuch publicznych dochodzeń i wysłuchań, sieć obywatelskich komitetów, które debatują nad parlamentarnymi prawami, często je kwestionując.

Skandynawskie rozumienie demokracji jako niekończącej się deliberacji ma wady i zalety – niektórych doprowadza do szału, bo opóźnia decyzje, ale innych upewnia, że demokracja działa, bo obywatele mają wpływ.

Etos współpracy, dialogu i kompromisu poparty pragmatyzmem tworzy społeczeństwa, które dobrze działają w sytuacjach stresu, bowiem uruchamiają mechanizmy adaptacji i ustawicznej autokorekty funkcjonowania demokracji. Jeśli pomimo wielu „nekrologów” o końcu socjaldemokracji, model skandynawski wciąż ma się dobrze, to właśnie dzięki społeczeństwu, które modyfikuje strategie przetrwania, nie odrzucając korzeni.

Nie sugerujemy, że Polacy winni kopiować jakieś polityczno-kulturowe modele. Chodzi o inspiracje do nowych rozwiązań w edukacji, w kulturze debaty oraz w inicjatywach społeczeństwa obywatelskiego.

Zręby demokracji 2.0, czyli włączającej (inkluzywnej), oraz kontury transformacji, która ją może stworzyć, widzimy następująco:

Oni mają naftę, myśmy mieli renesans. Potrzeba nowej narracji

Pod koniec lat 90. współautorka tego eseju przygotowywała film dla norweskiej telewizji o polskich zbieraczach truskawek. Wśród nich było kilku młodych lekarzy i nauczycielka liceum, która zarabiała na mieszkanie. Zapytana, co myśli, wykonując poślednią pracę na truskawkowych polach, powiedziała z uśmiechem: – Myślę sobie: Norwegowie mają naftę. A myśmy, kurczę, mieli renesans.

Ludzie bowiem potrzebują mitów, które pozwalają im wyprostować plecy, poczuć dumę, doznać pociechy.

Żadna zmiana nie jest możliwa bez stworzenia – lub odnowienia – opowieści o tym, kim jesteśmy, dokąd idziemy oraz jak widzimy przyszłość naszych wnuków. Rządy PiS-u stają na głowie, aby utrwalić mity, które potęgują stagnację i poczucie niedowartościowania albo upokorzenia. Trzeba nam nowej, nośnej narracji. Może nawet nie aż tak nowej, jeśli przypomnimy sobie, że w dobie renesansu Polska była kolebką tolerancji, przyciągała odstępców i uciskane mniejszości z całej Europy. Trzeba też przypomnieć sobie o kraju, gdzie nastąpiła największa antyautorytarna rewolucja na świecie.

Te na pół zapomniane opowieści o dawnej i niedawnej Polsce współbrzmią z polską tradycją, a jednocześnie podkreślają nowatorskie aspekty polsko-europejskiej tożsamości. Demokracja włączająca jest zawsze spotkaniem generacji; z jednej strony – sceną dialogu z przeszłością, z drugiej – budowaniem wyobrażonej przyszłości.

Kobiety, niepełnosprawni, bezrobotni. Potrzeba szerokiej emancypacji

Poważnym błędem w postsolidarnościowej Polsce był brak mechanizmów włączania szerokich grup do politycznego dialogu. Polska wpadła w pułapkę ortodoksyjnego rozumienia liberalnej demokracji przedstawicielskiej, zgodnie z którym obywatele mieli wyrażać ewentualne rozczarowanie wyłącznie przy urnach wyborczych. Ekipy rządzące oczekiwały od obywateli, przynajmniej słownie, partycypacji, ale na warunkach polityków – czyli partycypacji bezkrytycznej. Jednak badania CBOS i World Values Survey (pozarządowy projekt badawczy realizowany w stu krajach od 1981 r.) przez lata sygnalizowały istnienie w Polsce tzw. krytycznych demokratów, czyli ludzi optujących za demokratycznymi wartościami, lecz niezadowolonych z funkcjonowania demokracji na co dzień. Oni często przesądzali o wyniku wyborów, głosując też na nowe partie. Można szacować, że takich obywateli w 2015 r. było ok. 25 proc.

Paradoksalnie, tradycja i Kościół, podtrzymujące walkę o narodową tożsamość i wolność w czasach sowietyzmu, zawęziły zarówno pojęcie wolności, jak i tożsamości po uzyskaniu niepodległości w 1990 r. Dogmatyczny katolicyzm ograniczył prawa i status kobiet, podsycił homofobię, utrwalił brak tolerancji dla niekatolickich mniejszości. Skostniała tradycja wzmocniła stosunki hierarchiczne i rozumienie polityki jako walki egoizmów.

Natomiast tzw. demokracja włączająca mobilizuje zmarginalizowanych obywateli – kobiety, mniejszości, bezrobotnych, niepełnosprawnych – do roli politycznych aktorów. Badania pokazują, że gwarancją dobrobytu i szczęśliwości w Finlandii, Danii czy Holandii jest wysoki stopień zatrudnienia kobiet i ich aktywny udział w politycznych decyzjach. W Polsce nowe generacje akceptują partnerstwo mężczyzn i kobiet, ale w wielu miejscach dominuje wciąż porządek patriarchalny. Parafrazując Boya-Żeleńskiego: polski mężczyzna to dzielny orędownik uciśnionej nacji, arcykapłan naszej „starodziadokracji”.

Dotleniona fotowoltaiczna demokracja

Odnowa demokracji nie jest możliwa bez edukacji, która polega na nauce tolerancji w dyskusjach, zasad kooperacji, samodzielnych decyzji oraz akceptacji każdego sąsiada (np. homoseksualisty czy Araba). Polska ma tu poważne zaległości. Jak pokazały dane World Values Survey (2012), mniej niż 20 proc. z nas ceni rozwój wyobraźni u dzieci oraz podejmowanie ryzykownych wyzwań przez dorosłych; w Skandynawii i „azjatyckich tygrysach” – powyżej 50 proc. Za to aż 80 proc. Polaków ujawnia konformizm i ceni przede wszystkim bezpieczne życie; w Skandynawii – poniżej 50 proc.

Takie postawy tworzą grunt dla ulegania zastraszaniu oraz powierzania życia silnie zhierarchizowanej władzy. Wprost wyraża to aż 25 proc. Polaków, wykazując obojętność wobec reżimu, w którym żyją, i dopuszczając rządy silnej ręki bez parlamentu, nawet wojskowe.

Ale edukacja nie wystarczy. Nie sposób uczyć zasad konstytucyjnej demokracji jako systemu, jeśli ma być budowany na planecie zrujnowanej i duszonej przez naturobójstwo. Po porozumieniu paryskim (2015) rozwinięte kraje nie mówią już tylko o ochronie środowiska naturalnego, ale tworzą wizje zielonej, „dotlenionej” i samoodnawiającej się demokracji, wykorzystującej czystą energię wiatru, słońca i wody.

W Polsce są dziesiątki ekologicznych organizacji – począwszy od Warsztatów Ekologicznych, poprzez Pracownię na rzecz Wszystkich Istot (notabene, inspirowaną norweską głęboką ekologią), aż po pionierskie wykorzystanie energii słonecznej. Inicjatywy te, prowadzone często przez młodych ludzi, powinny wyjść poza niszową działalność i włączyć się do dyskusji nad nowym kształtem demokracji i ogólnopolskim programem szkół. Można to zrobić już dziś, nawet obok istniejących skostniałych struktur.

Laboratorium społeczeństwa obywatelskiego

Polska ma potencjał. Polaryzacja jest do pokonania. Na początku konieczne jest stworzenie ligi organizacji społeczeństwa obywatelskiego nowej generacji – projektu scalającego inicjatywy, które tworzyłyby „laboratorium przyszłości”. Takie laboratorium testowałoby nowe formy partnerskiego zarządzania i edukacji. Kształtowałoby Polaków jako „asertywnych obywateli”, a nie klientów władzy.

Choć dziś szanse na zinstytucjonalizowanie takiego projektu są znikome, to zebranie reprezentantów społeczeństwa obywatelskiego na serię warsztatów we współpracy ze skandynawskimi organizacjami jest absolutnie możliwe. Więcej, mamy tradycję latających uniwersytetów i innych nieformalnych instytucji prowadzących edukację obok istniejących opresyjnych struktur. Na strychu polskiej historii leżą bezcenne doświadczenia i innowacyjne pomysły dowodzące wagi i skuteczności prospołecznych animatorów transformacji – od niezależnych związków zawodowych do Komitetu Obrony Robotników.

Krytyczna rola mas społecznych jest niezbędna do radykalnych zmian, ale one nie rozpoczną się bez inicjatorów, którzy przygotowują transformacje. Takie grupy już uczą polityki jako sztuki słuchania obywateli, jako trudnej współpracy. Potrzebują tylko partnerskiego podejścia polityków. W Polsce politycy nigdy tak nie traktowali organizacji społeczeństwa obywatelskiego, choć to w ich interesie asertywne organizacje działają – ujawniają słabości, postulują rozwiązania i dzięki temu wyprzedzają fale frustracji, także „krytycznych demokratów”.

Jacy są asertywni obywatele

Społeczeństwo obywatelskie nowej generacji będzie konstrukcją opartą na asertywnych obywatelach i asertywnych organizacjach społeczeństwa obywatelskiego (ANGO), a nie klientach polityków. Krytyczny demokrata wpływa na stosunki społeczne i polityczne nacechowane dominacją albo monopolem, wywiera nacisk na społeczną i ekologiczną odpowiedzialność biznesu, społeczną odpowiedzialność mediów (także społecznościowych), wreszcie – na polityczną odpowiedzialność rządzącej partii. Stara się wpłynąć na progresywny rozwój orzecznictwa sądowego, ponieważ bez relacji ze społeczeństwem sądy tracą słuch społeczny.

Na świecie przykładów takiej kooperacji trzeciej władzy ze społeczeństwem jest wiele, szczególnie w krajach o mało równościowych stosunkach społecznych. Nie chodzi o koturnowe sądy, których mamy się bać. Chodzi o trzecią władzę, która reprezentuje interesy społeczeństwa, nie tylko chroniąc je przed opresją („wolność od”), ale także sprzyjając „wolności do” równościowej emancypacji i rozwoju. Orzeczenia takich sądów sygnalizują problemy społeczne, skłaniając polityków do zmiany instytucji i praw. Tak buduje się też reputacja wymiaru sprawiedliwości.

To nie głównie ustawodawstwo XVII-wiecznej Anglii, lecz setki progresywnych orzeczeń sądowych z lat 1630-60, uświadamiających kupcom i przedsiębiorcom ich prawa, przygotowały grunt pod tzw. chwalebną rewolucję i rewolucję przemysłową. A bliżej naszych czasów: w orzeczeniu z 2010 r. niemiecki sąd konstytucyjny uznał się za obrońcę konstytucyjnej „społecznej gospodarki rynkowej”. W RPA (2000-02) sąd wymusił na rządzie programy do walki z bezdomnością oraz z AIDS. W Kolumbii w 1994 r. sąd najwyższy nie tylko organizował „wysłuchania publiczne”, ale obronił prawo obywateli do bieżącej wody. Sąd izraelski (2004) zmobilizował rząd do uruchomienia programu walki z 20-proc. ubóstwem. Sądy USA wiele razy reprezentowały demokratycznego suwerena, uchylając segregację rasową w szkołach (1954), zakaz używania środków antykoncepcyjnych (1965), zakaz zawierania małżeństw międzyrasowych (1967) czy kryminalizację homoseksualizmu (Teksas, 2003). Wszędzie padał jeden argument – godność człowieka.

Suweren 2.0

Demokracja po rządach PiS-u nie może być zbudowana ani na plemiennym sarmatyzmie, ani na lekko poprawionym modelu demokracji sprzed 2015 r.

Po pierwsze, będziemy musieli spojrzeć na demokrację nie tylko jako na „ograniczony rząd” z całą maszynerią konstytucyjną praworządności (Johna Locke’a „wolność od”). Musimy ujrzeć w demokracji także projekt społeczny jako „wolność do”, bez której żadne ludzkie aspiracje nie mogą się urzeczywistnić.

Po drugie, nie będzie to demokracja rozumiana po prostu jako „rządy większości”, ponieważ takowa może zostać wykorzystana przeciwko przegrywającym wybory i różnym mniejszościom. Demokracja 2.0 będzie rządami „tak wielu, jak to tylko możliwe” i „dla tak wielu, jak to możliwe”. Musi uzyskać walor inkluzywności opartej na tzw. instytucjach włączających – politycznych i gospodarczych zarazem. Włączanie winno dotyczyć procesów decyzyjnych państwa i redystrybucyjnych. Rządy zmuszone będą dostrzec użyteczność instytucji partycypacyjnych: wysłuchań publicznych, deliberatywnych izb obywatelskich, np. w samorządach, rad grupujących NGO-sy czy deliberatywnych paneli w instytucjach państwowych. Będą też musiały uznać pożytek społecznie progresywnego sądownictwa.

Po trzecie, demokracja 2.0 będzie efektywna, jej wartości konstytucyjne nie pozostaną na papierze. Gwarantem tej efektywności będzie budowanie emancypacyjno-aspiracyjnej kultury wszystkich Polaków. Dlatego władza polityczna przyszłej demokracji tworzyć będzie instytucje społecznej ekspresji umożliwiające podnoszenie różnych problemów.

Po czwarte, w demokracji 2.0 suwerena powinien charakteryzować ponadpokoleniowy szacunek i sojusz tych, którzy żyją, z tymi, którzy odeszli lub dopiero się narodzą. Dopiero na tych warunkach demokracja stanie się społecznie odpowiedzialna na co dzień, a nie tylko w dniu wyborów.

To, co opisaliśmy, wymaga doprecyzowania. Mamy nadzieję, że cykl obrad przedstawicieli polskich inicjatyw obywatelskich i mediów z partnerami norweskimi – którego pierwsza część odbyła się w Oslo w czerwcu 2022 – popchnie ten proces do przodu.

Nina Witoszek
Bartłomiej Nowotarski

Tekst ukazał się w Gazecie Wyborczej.

Publikacje Forum i jego uczestników:

Wiadomość w butelce: „Save Your Souls”

Paweł Kasprzak:

Żyjemy w takiej części świata, którą wkrótce być może Europejczycy oznaczą na mapach, jak to kiedyś robili Rzymianie: „tu żyją lwy”. Istotnie, jest ich tu pełno i są groźne. Zanim nas zjedzą, wiadomość w butelce, którą ktoś być może znajdzie: „lwy żyją wszędzie, uważajcie”.

Czytaj »